Zgodnie z zapowiedziami i oczekiwaniami rynku Rezerwa Federalna podniosła stopy procentowe o 0,25 p.b. do przedziału 0,25-0,50 proc. Co więcej, podtrzymana została decyzja o redukcji bilansu banku centralnego i perspektywa dalszych podwyżek stóp procentowych na kolejnych posiedzeniach w tym roku. Dolar zareagował na te informacje lekkim osłabieniem, a na Wall Street pojawiły się wzrosty. Wynika z tego, że wszystko było już „w cenach”, a rynek nie został zaskoczony jeszcze mocniejszym przekazem.
Sytuacja, pomimo najwyższej inflacji od kilkudziesięciu lat, wydaje się być pod kontrolą i Jerome Powell radzi sobie z nią na razie w bardzo dobry sposób. Komunikacja z rynkiem jest na najwyższym poziomie i zachowane wszelkie środki ostrożności, aby nie wywołać nagłej paniki. Na konferencji prasowej Powell podkreślił, że możliwych jest jeszcze sześć podwyżek w tym roku, każda o 25 p.b., a w przyszłym roku kolejne cztery. Główna stopa procentowa może wzrosnąć na koniec roku do 1,75-2,0 proc., natomiast w przyszłym osiągnąć zakres 2,75-3,0 proc. To sporo, ale nic ponad to, czego oczekiwał rynek. Nie będzie nagłej i drastycznej podwyżki, FED podąży z góry określoną ścieżką, od dawna komunikowaną. Proste, przejrzyste, przewidywalne, aż chciałoby się, żeby coś takiego miało miejsce na naszym rodzimym podwórku.
Brak odpływu kapitału z giełdy do mniej ryzykownych aktywów to sygnał, że inwestorzy nie czują zagrożenia spowolnieniem gospodarczym wywołanym przez dalsze podwyżki stóp procentowych i niższymi dochodami giełdowych spółek. Przyzwolenie na walkę z inflacją w ten sposób jest obecnie w Stanach Zjednoczonych tak duże, że negatywne konsekwencje schłodzenia gospodarki są mniejszym ryzykiem, niż pozostanie bezczynnym przez FED i pozwolenie na dalszy wzrost inflacji. Tylko mocniejsze zaostrzenie polityki monetarnej mogłoby naruszyć ten delikatny balans.